Zawsze miałaś tyle pomysłów na życie? Tyle pasji i chęci do robienia różnych rzeczy?
Ela Hübner: Jak pogrzebię w pamięci, to chyba tak. Od dziecka lubiłam rysować, malować, uczyć się wierszyków, grać w teatrzykach, chodziłam na zajęcia taneczne i na plastykę. Już wtedy ujawniły się moje zainteresowania językami obcymi. W wieku 7 lat poprosiłam rodziców, żeby zapisali mnie na angielski. Potem już sama się zapisywałam. Zawsze lubiłam dużo czytać. To rozbudzało wyobraźnię. No i sport, ruch. Jazda na nartach, na łyżwach, na rowerze, pływanie. Na wczasach grałam z chłopakami w ping-ponga i w bilarda. Na wakacjach na wsi biegałam po łąkach i właziłam na drzewa. W podstawówce interesowałam się aktorami i piosenkarzami, wycinałam ich fotosy i wklejałam do specjalnych albumów. Wtedy też zaczęłam szydełkować i robić na drutach. Pamiętam moje pierwsze swetry. W liceum nauczyłam się grać w brydża. Korespondowałam z ludźmi z różnych krajów świata, adresy podawało pismo „Radar”. To był czas chodzenia do teatru i do kin studyjnych. Miłość do filmu mi została, ta do teatru trochę ochłodła. Byłam w harcerstwie, jeździłam na obozy i różne wędrówki. Potem też mnie nosiło… Podróżowałam, trenowałam karate, bawiłam się na imprezach, poznawałam mnóstwo ludzi… Trochę tego było. Teraz się uspokoiłam. Teraz czas na życie twórcze, o którym od wielu wielu lat marzyłam.
Skąd pomysł na bloga?
Ela Hübner: Zawsze lubiłam pisać i od jakiegoś czasu czułam potrzebę wyjścia z tym do świata. Chciałam wyrażać to, co myślę, opisywać to, co widzę. A jestem typem obserwatora, lubię podpatrywać świat i ludzi, lubię wiedzieć, co się dzieje. Zbliżałam się do 50-tki i pomyślałam, że może wreszcie czas zacząć spełniać marzenia? A temat dojrzałości w wydaniu kobiecym, chodził już za mną od jakiegoś czasu, zwłaszcza, że dużo czytałam o przechodzeniu „w smugę cienia”, „znikaniu”, „niewidzialności” kobiet 50+. Złościło mnie to. Ja niewidzialna? Ja wam jeszcze pokażę!
Masz jakąś receptę na „nie-rdze-wienie”?
Ela Hübner: Nie powiem nic oryginalnego. Święta Trójca jest zawsze ta sama. Dieta, ruch i pielęgnowanie dobrego nastroju. Tylko tyle i aż tyle. Dla mnie to podstawa, która się sprawdza. Czuję to na co dzień. Zdrowy duch to witalność, zaangażowanie, ciekawość świata, rozwijanie zainteresowań i pasji. To daje energię. A dieta i ruch zapewniają zdrowe ciało. Oczywiście, mnie też już coś tam dopada, system operacyjny się zużywa i ja nie jestem wyjątkiem, ale generalnie nie narzekam. Nie ma siły, człowiek lepiej się czuje kiedy zje talerz kaszy z warzywami niż karkówkę z grilla z górą ziemniaków i tłustym sosem, a potem jeszcze do kawusi ciacho z kremem. Na ruch już potem nie ma siły, chyba, że od stołu na kanapę. Zresztą wszystkie badania naukowe potwierdzają, że styl życia ma ogromne znaczenie w profilaktyce starzenia się organizmu.
Jak wygląda Twój dzień? Zdradzisz jakieś diety, ćwiczenia lub ogólnie swój cykl dnia, który powoduje, że jesteś pełna energii?
Ela Hübner: Nie wiem, czy tak zawsze jestem full energy, nie jestem na stałe podłączona do elektrowni atomowej, ale dbam o odpoczynek i regenerację, kiedy czuję, że bateria słabnie. Łączenie pracy zawodowej i prowadzenia bloga jest wymagające. Lubię wcześnie wstawać, najchętniej o świcie, bo uwielbiam ciszę poranka. Mam też wtedy najświeższy umysł i dobrze mi się pracuje. Dzień zaczynam od szklanki ciepłej wody z cytryną, kurkumą i miodem, potem kleik z siemienia lnianego, potem kawa (ta jedna z reguły mi wystarcza na resztę dnia) i świeżo wyciskany sok z warzyw i owoców. Teraz już jestem full energy i robię sobie krótką gimnastykę, żeby rozciągnąć „stare gnaty” i wzmocnić mięśnie. Śniadanie (owsianka, kasza gryczana z olejem lnianym i np. awokado albo kanapki z warzywami), prysznic, który zawsze kończę lodowatym strumieniem i ruszam do pracy. Każdy mój dzień jest inny, bo tak wygląda rzeczywistość free-lancera (jestem tłumaczem), nigdy nie wiadomo, co wyskoczy. Oczywiście dużo siedzę przy komputerze, ale chodzę też na spotkania. Mam dużo pracy i to wymaga sporej dyscypliny. Po południu często wychodzę z domu, albo się poruszać (basen, joga, rower…) albo z kimś się spotkać albo do kina. Nie narzekam na brak zajęć. Zimą częściej spędzam wieczory w domu, wtedy dużo czytam. Nie mam w domu telewizora, ale mam abonament na Netflixie, to mi wystarcza. Staram się wcześnie chodzić spać, w okolicach 22.00
Piszesz na swoim blogu akceptuj swój wiek… ale często to nie jest takie łatwe, zaczynamy marudzić jak kończymy 30 lat, a potem jak mamy 40. na karku już cieszymy się, że jesteśmy takie młode. Jak to było z Tobą?
Ela Hübner: Trzydziestka mnie cieszyła, ale przy 40-tce miałam kryzys, zwłaszcza, że wtedy dopadły mnie dwie poważne „katastrofy życiowe”, które trochę mnie podłamały. Sporo zaglądałam do lustra i myślałam „Co teraz będzie? Czy coś się jeszcze wydarzy?” A potem się odbudowałam i zaczęłam cieszyć życiem. I tak jest do dziś pomimo kolejnego poważnego kryzysu, który przeżyłam w okolicach 50-tki. Wspomagały mnie silny duch, regularne ćwiczenia i kontakty z bliskimi oraz przyjaciółmi. Teraz jestem silniejsza niż kiedykolwiek, i psychicznie i fizycznie i kompletnie nie myślę o tym, ile mam lat. A nawet wręcz przeciwnie, jestem z niego dumna i dobrze się czuję w mojej skórze. Totalna akceptacja swojego wieku to coś cudownego, to wolność od wszelkich ograniczeń, jakie narzuca nam kultura i tradycja.
Jakie jest Twoje życiowe motto i czy możesz jakoś przykładem je zilustrować?
Ela Hübner: To jest hasło, które mam na blogu, słowa Mae West: „Żyje się tylko raz, ale jeśli robisz to właściwie, jeden raz wystarczy”. I myślę, że każdy ma na to swoją receptę i dla każdego to co innego znaczy. Dla jednych to przygody i podróże, dla innych praca i życie twórcze, a dla jeszcze innych wartością jest rodzina i bliscy. Niektórym udaje się to wszystko, niektórym tylko część. Najważniejsze, żeby mieć poczucie spełnionego życia. I o tym piszę na blogu, do tego zachęcam, póki żyjecie – ŻYJCIE! I przestańcie marnować energię na myślenie o tym, ile macie lat! To czysta strata czasu!
Ela Hübner, autorka bloga „Fajna baba nie rdzewieje”.
Skomentuj