
Aktor kochany był przez widzów za role, które można określić krótko – romantyczny ideał. Głos, uroda chłopięca – to wszystko składało się na jego wizerunek.
Kolberger to uosobienie romantyzmu i klasyki. Przyczynił się do tego Adam Hanuszkiewicz, u którego w teatrze, aktor zaczynał swoją karierę.
– Hanuszkiewicz był w nim zakochany! Pod jego skrzydłami Kolberger zagrał swoje najbardziej romantyczne role – amanta, który pięknie interpretuje poezję – opowiada Łukasz Maciejewski, filmoznawca.
Aktorstwo Kolbergera określano wówczas jako bardzo żarliwe i namiętne, często do bólu szczere i pełne zapału. Należał do ludzi sceny, którzy się nie oszczędzają, grają, uzupełniając postać o rysy swojego charakteru.
To prawda, bo był bardzo pięknym, zrównoważonym i kochającym poezję człowiekiem. Dlatego tak chętnie reżyserzy obsadzali go w romantycznych rolach, czerpiąc z jego wrodzonych talentów – potwierdza Maciejewski.
Przylgnął do niego wizerunek bohatera romantycznego, który obowiązywał przez lata, wkrótce potwierdzony także w filmie.
– Andrzej Wajda, kiedy planował obsadę do Pana Tadeusza mówił, że nie wyobraża sobie, żeby rolę Adama Mickiewicza mógł zagrać ktoś inny niż Krzysztof Kolberger – dodaje.
W teatrze pracował z wielkimi reżyserami, ale nie tylko grał w „natchnionych” spektaklach, bo pracował też z eksperymentatorami teatru: Januszem Wiśniewskim i Jerzym Grzegorzewskim. Swoje inne oblicze pokazał w sztuce „Kobieta zawiedziona” (w reżyserii Andrzeja Barańskiego), w której wystąpił u boku Krystyny Jandy. Jak sam mówił: „ta rola, dała mi możliwość stworzenia kreacji innej od tych, z jakimi najczęściej byłem kojarzony”.
Łukasz Maciejewski uważa, że teatr w pełni wykorzystał talent Kolbergera w przeciwieństwie do kina, gdzie nie doczekał się wielkich ról filmowych. Wybitne role zagrał u Leszka Wosiewicza i Andrzeja Barańskiego.
– W 1988 r. wcielił się w postać blokowego w filmie „Kornblumenblau” Leszka Wosiewicza, opowiadającym o obozowej rzeczywistości. Zagrał postać kompletnie inną od swojego romantycznego emploi. Wcielił się w dygnitarza wojennego, zakochanego w chłopcu. Jest w niej okrutny i wspaniałomyślny.
To była, zdaniem krytyka: rola życia Kolbergera.
– Może miał jakieś swoje drugie ja, na które nie postawił więcej żaden reżyser i bardzo szkoda. Bo w kinie grał głównie role dyskretne, pozostając w cieniu. Mógł nam dać dużo więcej!
Krzysztof Kolberger przez jakiś czas – sam zajmował się reżyserią w teatrze muzycznym. Przyznawał, że interesuje go repertuar lżejszy, komediowy.
– Grałem postaci tragiczne, reżyseruję zaś przede wszystkim rzeczy zabawne – mówił Kolberger – Jeśli nawet takimi nie są, robię wszystko, by je takimi pokazać. Takie postawiłem sobie zadanie – rozweselać w niezbyt wesołych czasach” („Rzeczpospolita” 25.04.1997).
– Krzysztof walczył przez wiele lat z ciężkim nowotworem i swoją postawą dawał wielu ludziom nadzieję. Działał szalenie aktywnie będąc ciężko chorym. Nigdy nie zapomnę spotkania z nim na Festiwalu Filmowym w Sandomierzu. Bardzo był wtedy słaby, trudność sprawiało mu chodzenie. Mimo to przyjechał i podpisywał fanom zdjęcia. Widać było, że go to wykańcza, ale nie reagował na nasze sugestie, by tego nie robił. Powiedział wtedy, coś czego nigdy nie zapomnę: trzeba doprowadzać sprawy do końca! Nie należy odpuszczać! Podpisywał do ostatniego widza… Myślę, że to było jego credo. Do końca życia jeździł ze spektaklami, grał w teatrach całej Polski. Prowadził walkę o sens bycia człowiekiem, nie aktorem. Swoją postawą dawał świadectwo, że nie można się nigdy poddawać – mówi Łukasz Maciejewski.
Na ekranie i prywatnie biła z niego dobroć, bezpośredniość. Takim był też człowiekiem.
– Mimo że nie grał, jak niektórzy aktorzy, w pięciu filmach rocznie – zyskał dozgonną wdzięczność widzów. Ludzie go pokochali za to, że dawał im siłę, przyjaźń – kończy smutno Łukasz Maciejewski.
Skomentuj