
Kilka lat temu straszyła swoich fanów, że nigdy więcej nie napisze żadnej książki. Tak się jednak nie stało. Fannie Flagg, autorka kultowych Smażonych, zielonych pomidorów wróciła do pisania. Pojawiła się właśnie z kontynuacją tej powieści po dwudziestu paru latach. Czy znajdziemy w niej znów coś o tolerancji, rasizmie i wyzwoleniu kobiet?
Od razu się przyznaję, że przez to kultowe czytadło nie przebrnęłam, ale za to kilka razy z wypiekami na twarzy obejrzałam nagrodzony m.in. Oskarem i innymi godnymi nagrodami-film wiernie oddający treść książki. W skrócie, o co w Smażonych, zielonych pomidorów chodziło. Fabuła skupiała się na życiu Idgie Threadgood, chłopczycy, która odczuwała traumę z powodu tragicznej śmierci brata Buddy’ego pod kołami pociągu. Mimo to korzystała z życia, pomagała innym, a nawet założyła restaurację Whistle Stop razem z Ruth Jamison, koleżanką uratowaną z rąk brutalnego męża. Idgie kochała Ruth całym sercem. Flagg w Smażonych, zielonych pomidorach pisała o tolerancji, rasizmie, wyzwoleniu kobiet i homoseksualizmie oraz ciałopozytywności. Idgie w swojej kawiarni karmiła czarnoskórych przedstawicieli miejscowej społeczności, nosiła spodnie i tworzyła wieloletni związek z kobietą. Była buntowniczką cieszącą się akceptacją. O filmie tak pisał Zygmunt Kałużyński w „Leksykonie filmowym na XXI wieku”:
Główną atrakcją filmu jest duet aktorek, o których nie da się powiedzieć, ani że są urodziwe, ani że młode, ani że oryginalne; a mimo to, czy przepraszam, właśnie dlatego promieniują życiem, autentyką i ludzkością. (…) Jedna z wielkich atrakcji kultury amerykańskiej: aprobata życzliwości w zwykłym życiu, w koncertowym wykonaniu realistycznego aktorstwa. Jak to autentyczne Amerykanki – sexy czy nie, ładne czy nie – potrafią.
Ten film w latach 90. był oczyszczający, jak i książka, bo autorka w niewymuszony sposób potrafiła „przemycić” w swojej twórczości dyskurs na poważne tematy. Nie tylko w Smażonych, ale na przykład problem rasizmu znalazł się w innej książce Flag pt. Witaj na świecie, maleńka (ta pozycja akurat znalazła ze mną, nastolatką w latach 90. idealne porozumienie). Większość jej książek mówiła o sprawach, o których raczej się milczało. W kontynuacji pomidorów w Powrót do Whistle Stop też jest oczyszczająco, tylko inaczej. Tym razem przeczytałam powieść szybko i z przyjemnością! Przede wszystkim nie jest opasłym tomiskiem, z wątkami i emocjami, które powodują, że po dwóch stronach gubię się o co w tym wszystkim chodzi. Powrót do Whistle Stop jest napisane z werwą. Książka składa się z krótkich rozdziałów, w których podróżujemy po latach, ale są tak napisane, że wszystko się układa w całość i wyjaśnia, co jest, a co było. I co najważniejsze. W latach pandemii odnalazłam… banalnie, ale nadzieję w tej książce. Kiedy myślisz, że już wszystko, co dobre w życiu jest za tobą, śledząc losy bohaterów można się przekonać, że nie ma co tak myśleć.
Jest dokładnie tak, jak piszą w „The Free Lance-Star”.
Powrót do Whistle Stop to dar, błogosławieństwo i triumf…. Kolejny pokaz niezwykłych umiejętności tworzenia narracji słodkiej, ale nie lukrowanej, komicznej i nigdy okrutnej, głębokiej, lecz dalekiej od patosu. To celebracja rodzinnych i przyjacielskich więzi oraz radość z możliwości powrotu do zdrowia i szansy na odnowę.

Powrót do Whistle Stop opowiada głównie historię Buda (synka Ruth, którego wychowywała z Idgie w pierwszej części). Został on weterynarzem, który po latach w bardzo zaawansowanym wieku postanawia odwiedzić miejsce, w którym on i jego matka Ruth Jamison byli tacy szczęśliwi. Zaginięcie starszego pana uruchamia lawinę zaskakujących wydarzeń. Do akcji wkracza właścicielka różowego cadillaca Evelyn Couch, na jaw wychodzą hazardowe grzeszki Idgie, a córka Buda zaczyna nowe życie właśnie wtedy, gdy myślała, że wszystko już za nią.
Flannie Flag w wywiadach często powtarza, że pisze tylko o tym, co zna. Jej bohaterowie i ich emocje, słowa są mieszanką jej znajomych i jej samej. Potwierdza to jedna z jej ostatnich wypowiedzi, że przez pandemię i ograniczenia, które za sobą przyniosła, bardzo potrzebowała pozytywnych opowieści.
– Świat jest teraz taki przygnębiający – powiedziała w jednym z wywiadów. – Postanowiłam napisać powieść, która miałaby szczęśliwe zakończenie i nic wspólnego z polityką, bo jestem nią już zmęczona.
Czytając książkę można się poczuć, jak w czasie swojego dzieciństwa, kiedy z rodzicami pakowaliście się do starej syrenki, cieszyliście z jazdy po wiejskich drogach. Podczas podróży śpiewaliście piosenki, ale można było też oczyszczająco pokłócić się z rodzeństwem, by za chwilę zjeść loda lub gofra z bitą śmietaną w przydrożnym barze. Taka jest właśnie karuzela wspomnień podczas czytania książki. Dzięki temu zaczynasz wracać myślami do przeszłości, odcinając się od trudnej rzeczywistości. A dodatkowo przy okazji można zrobić sobie w przerwie od lektury smażone zielone pomidory. Te usmażone niedojrzałe kawałki pomidora, w panierce są soczyste i chrupiące… Ponoć bardzo poprawiają humor. Można spróbować je usmażyć, szczególnie, że to pomidorowa pora. Będzie uciecha dla duszy i ciała.
Książka ukazała się nakładem Wydawnictwa Literackiego w przekładzie Aldony Możdżyńskiej
Skomentuj