
Ewa Jałochowska, autorka książki „Kolory PRL”, Muza, 2021, Warszawa
Plakat, komiks i film animowany w szarych dekoracjach ludowej ojczyzny. Z oddechem cenzury na plecach, z dławiącym wolność twórczą uściskiem partii, pod czujnym okiem radzieckiego brata… Łatwo nie było. A jednak! A jednak w smutnym peerelowskim pejzażu powstawały dzieła wybitne. Polscy malarze, rysownicy i animatorzy zdobywali światową sławę. O kolorach w PRL-u rozmawiam Ewa Jałochowską, historykiem sztuki.
Pięknie pani pisze na początku swojej książki o sztuce PRL-u. Na kalekich murach spalonej stolicy zawisł pierwszy, symboliczny, zamykający ten okres plakat antyhitlerowski „Zniszczymy faszyzm do końca” Eryka Lipińskiego. Plakat możemy uznać za symbol wolności?
EWA JAŁOCHOWSKA: I tak, i nie. Odpowiedź jest tak skomplikowana, jak skomplikowana jest polska historia. Antyfaszystowski plakat na ruinach polskiego miasta po wyzwoleniu spod okupacji niemieckiej jest oczywiście symbolem wolności. Ale czy symbolem wolności może być komunistyczny plakat propagandowy, obelżywie traktujący żołnierzy Armii Krajowej? Trudno zaliczyć go do przestrzeni wolności.
Ale Polska Szkoła Plakatu kojarzy mi się z wolnością. Oknem na szarą rzeczywistość Polski Ludowej…
Sama Polska Szkoła Plakatu zdobyła tak silną pozycję na świecie, że polscy artyści, wymienię tylko kilku, bo nie sposób wymienić wszystkich: Henryk Tomaszewski, Eryk Lipiński, Waldemar Świerzy, Jan Młodożeniec, Wojciech Fangor, Roman Cieślewicz, czy Jan Lenica – mogli pozwolić sobie na pewną swobodę. Jednak była to swoboda ograniczona tematem. Artyści zdobyli przestrzeń afisza kinowego, a później teatralnego dla wolności twórczej, ale już nie dla wolności głoszenia haseł antykomunistycznych. Był to rodzaj niepisanej umowy pomiędzy twórcami plakatów i władzą komunistyczną. Ta potrzebowała sukcesów polskich artystów w celach propagandowych, wspierała więc Polską Szkołę Plakatu. Dzięki temu jej przedstawiciele cieszyli się wolność twórczą w pewnym oczywiście tylko i ograniczonym zakresie. Odpowiedź brzmi więc tak, plakat może być symbolem wolności, ale nie każdy.
Plakat w PRL, kojarzy mi się głównie z filmem i teatrem. To były małe dzieła sztuki. Jakie powinniśmy znać i które należą do pani ulubionych?
Cenię wszystkie razem i każdy z osobna. Bardzo lubię opowieść, w jaką układają się plakaty czasów Peerelu i to, że patrząc na nie, można odgadywać moment, w którym powstały i rozszyfrowywać artystyczne inspiracje. Takie przyczynowo-skutkowe, całościowe patrzenie na sztukę fascynuje mnie. Choć oczywiście można a nawet trzeba patrzeć na każdy plakat także oddzielnie, bo każdy jest zagadką i wyzwaniem. Na przykład Wojciech Zamecznik zaprojektował plakat dla pierwszego Międzynarodowego Biennale Plakatu, w 1966 roku. Punktem wyjścia dla niego był rysunek oka i pędzla. Połączył je, a po ich wielokrotnym przetworzeniu powstał całkowicie nowy znak, coś jak malarskie oko plakatu. Wspaniałe są ścieżki, którymi wędruje plastyczna wyobraźnia polskich artystów.
Wspomniany Eryk Lipiński często powtarzał w wywiadach, że wpadł w twórczość, jak w ucieczkę od traumy wojennej. To „całkowite” poświecenie dało chyba moc artystom w Peerelu?
Na pewno, wszyscy marzyli wtedy o powrocie do życia i powojenne ruiny odbudowywano z wiarą, że nowy świat może być lepszy. Wielu przedwojennych socjalistów, a jednym z nich był Eryk Lipiński, szczerze wierzyło w powodzenie idei państwa komunistycznego. Zawiedli się jednak srogo i pewnie dlatego też poświęcenie się sztuce dawało moc przetrwania trudnych i niebezpiecznych czasów.
Jakie pisma dla dzieci czytała Pani w dzieciństwie. Ich okładki są dziś kultowe, prawda?

foto: z kolekcji Wojtka Jamy
Moje dzieciństwo wiąże się z pismem wcale nieprzeznaczonym dla dzieci, bo z „Przekrojem”. Kiedy jeździłam do Babci, czyli bardzo często, zaszywałam się pod jej biurkiem ze stertą nowszych i starszych numerów „Przekroju”, który moja Babcia prenumerowała. Przyznam, że nie patrzyłam wtedy na jego okładki, czego żałuję, bo między innymi ich twórcą był fantastyczny Daniel Mróz, straciłam więc mnóstwo świetnych projektów. Jednak nie umiałam inaczej, ponieważ od pierwszej chwili moją uwagę zwracała strona ostatnia. Było to przyciąganie, któremu nie potrafiłam się oprzeć. Godzinami siedziałam potem na podłodze zatopiona w beztroskim świecie i przygodach obrazkowych profesora Filutka umieszczanych na końcu „Przekroju”.
Kultowym pismem i wylęgarnią talentów graficznych było pismo „Szpilki”. Tam rysowali najwięksi. Co warto pamiętać o tej kultowej redakcji poza tym, co wiemy wszyscy, że miała siedzibę na Placu Zbawiciela?
Rzeczywiście redakcja „Szpilek” mieściła się bardzo blisko Placu Zbawiciela, bo dziesięć minut spacerkiem od niego, czyli w budynku przy Placu Trzech Krzyży w Warszawie. Ale przez dwa lata po wojnie swoją siedzibę miała w Łodzi. Na łamach „Szpilek” publikowało swoje rysunki a później komiksy wielu znakomitych autorów: Szymon Kobyliński, Andrzej Mleczko, Andrzej Lutczyn, Ha-Ga, czy Andrzej Czeczot. Szpilki jednak powstały jeszcze przed wojną, bo w 1935 roku, i jednym ze współpracowników redakcji był wtedy Zenon Wasilewski, twórca lalkowych filmów animowanych. Jego Pan Piórko śni, film z 1949 roku, został przyblokowany przez stalinowską cenzurę, która za zbyt niebezpieczną uznała opowieść o urzędniku państwowym doświadczającym wolności choćby i we śnie.
Komiks miał też potężny wpływ na obalenie PRL. Pisze pani, że był symbolem zachodu, dlaczego? I jakie komiksy najbardziej? Papcio Chmiel czy Szarlota Pawel chyba nie, oni tworzyli w klimatach rzeczywistości PRL.
„Sytuacja komiksu po wojnie była zupełnie inna niż plakatu czy filmu animowanego, który także będzie częścią tej opowieści. Komiks stanowił dla władzy komunistycznej zło, ponieważ kojarzył się ze sztuką imperialistyczną. Imperialistyczną, czyli amerykańską. Amerykańską, czyli wrogą”.
Rzeczywiście komiks, który powstał w Stanach Zjednoczonych, w Polsce Ludowej stał się symbolem kultury amerykańskiej i kojarzył się z ustrojem kapitalistycznym, czyli ideologicznie obcym i wrogim. W ustrojach totalitarnych bardzo potrzebny jest jakiś wróg, ktoś, kogo społeczeństwo będzie się bało, kogo będzie można obarczyć winą i wspólnie nienawidzić. Ten mechanizm utrzymywania władzy jest niestety niezmienny. Jego ofiarą padają mniejszości, ci, którzy są w społeczeństwie najsłabsi albo potrzebują pomocy. Na sztucznie nakręcanym strachu trzyma się niejedna władza, także we współczesnym świecie.
Pani ulubiony komiks z PRL?
Uwielbiałam przygody Kleksa, Jonki i Jonka, Szarloty Paweł. Pamiętam, że fascynowała mnie postać niebieskiego, atramentowego stworka i wiele razy próbowałam narysować go samodzielnie. Na cześć Kleksa i od jego imienia założyłam nawet w podstawówce gazetkę szkolną. Czytać Kajko i Kokosza Janusza Christy chodziłam do zaprzyjaźnionych sąsiadów z bloku na Chomiczówce, Jaśka, Wojtka i Maćka. Bracia mieli łóżko piętrowe, siadaliśmy na górze z komiksem i zaczynała się przygoda.
Za bezczelność i poczucie humoru uwielbiałam Tytusa, Romka i A’tomka Papcia Chmiela, natomiast za realistyczne rysunki serię Legendy polskie. Dopiero dziś wiem, że ilustracje, które zrobiły na mnie w dzieciństwie największe wrażenie, wykonał sam Grzegorz Rosiński.
Cudownie ironicznych i przekraczających granice konwencji bohaterów komiksów Tadeusza Baranowskiego pokochałam trochę później, ale na całe życie.
Rysunki satyryczne w PRL-u były bardzo smaczne. Co było w nich ważnego?
Poczucie humoru i ironia, które czynią je wciąż aktualnymi. Śmieję się w głos oglądając rysunki Szymona Kobylińskiego albo Ha-Gi, Anny Gosławskiej-Lipińskiej – choć gorzki to śmiech. Obydwoje komentowali wprawdzie tamtą, peerelowską rzeczywistość, ale tak znakomicie rozpoznawali mechanizmy uniwersalne obnażając drobne ludzkie słabostki, jak Ha-Ga, czy cynizm władzy, jak Kobyliński, że ich prace świetnie pasują i komentują także nasze czasy.
Profesor Filutek na rysunkach w „Przekroju” czy Syrenki, Gwidona Miklaszewskiego w „Expresie Wieczornym” nie były chyba cenzurowane. Czy rysunek to była nisza, gdzie nosa nie wtykała cenzura.
Brak polityki też może być polityczny, szczególnie, że cenzura czasów Peerelu potrafiła wykazać się nie lada inwencją. Gdy wybuchł stan wojenny na liście filmów zakazanych pojawił się Miś Coralgol i cudowna walizka. Cenzura uznała, że bajka dla dzieci, której uroczy bohater podróżuje dzięki magicznej walizce, może budzić w obywatelach niewskazane w reżimie pragnienie swobody. Film został wycofany z kin.

Bajki animowane były propagandowe? Kto to oglądał?
Zależy oczywiście od animacji i czasu, w jakim powstała. Te z czasów socrealizmu rzeczywiście miały zaśpiew propagandowy, trudno było wtedy robić cokolwiek bez niego. Ale film animowany czasów Peerelu to nie tylko bajki, to także znakomite, filozoficzno-refleksyjne i często eksperymentalne, bawiące się formą dzieła sztuki. Ponieważ władza nie wierzyła w siłę tego medium, twórcy mogli przemycać w filmie animowanym mnóstwo treści antysystemowych. Ale nie tylko treść miała znaczenie, także forma. Kazimierz Urbański animował na przykład sznurek, Julian Antonisz wydrapywał rysunek wprost na taśmie filmowej, Daniel Szczechura używał formy wycinanki, Mirosław Kijowicz lubił oszczędną kreskę, Witold Giersz wyciskał farbę na taśmę… Nie należy zapominać też o kobietach i ich udziale, bo był ogromny: Halina Bielińska, Zofia Oraczewska, Alina Maliszewska nie ustępowały mężczyznom i są autorkami znakomitych animacji. Wymieniłam tylko kilka i kilku spośród bardzo wielu znakomitych twórców tego gatunku docenianych w Polsce i na świecie. Ich filmy wciąż zachwycają i warto po nie sięgać.
Gdzie i co tworzyli artyści, którzy nie chcieli tworzyć mazideł ku chwale ojczyzny?
Plakat o tematyce filmowej, muzycznej, a później także teatralnej i cyrkowej, był świetnym „schowankiem” dla artystów, którzy chcieli uciec od socrealizmu. Dzięki Henrykowi Tomaszewskiemu i jego sukcesowi w 1948 roku – zdobył pięć pierwszych nagród na międzynarodowej wystawie plakatu – polscy twórcy specjalizujący się w tym gatunku cieszyli się pewną, ograniczoną, ale jednak swobodą twórczą. Dlatego w czasach socrealizmu plakatem zaczęli zajmować się studenci malarstwa, żeby nie musieć malować realistycznych dzieł o ideologii jedynie słusznej. W jakimś sensie można więc powiedzieć, że to socrealizmowi plakat zawdzięcza malarską wyobraźnię twórców uciekających od socrealizmu.
Kiedy nastały dobre czasy dla twórców? W epoce dobrobytu Edwarda Gierka?
Akurat czasy Peerelu nie były dla twórców takie najgorsze. Państwo wspierało kulturę, stawiając jej niekomercyjne cele i nie wymagając, żeby na siebie zarabiała.
W którym okresie Polski Ludowej powstały najlepsze prace graficzne i kto był ich autorem?
Jak tu najładniej odpowiedzieć? Może tak: moja książka „Kolory PRL” (wyd. Muza, 2021 rok, Warszawa) opowiada o trzech gatunkach sztuki: plakacie, komiksie i filmie animowanym. I wszystkie trzy składają się na kolory, więc nie mogę wybrać ani jednego gatunku, ani jednego okresu czy jednej twórczyni lub twórcy. Każda i każdy z nich ma swoją niepowtarzalną, fascynującą historię, na przykład Jan Lenica suszący spływającą z plakatu farbę suszarką do włosów. Ja staram się w książce wszystkie te historie opowiadać.
Ewa Jałochowska – absolwentka historii sztuki. Przez kilka lat była redaktorem w dziale kultury Redakcji Internetowej Polskiego Radia. Teksty poświęcone sztuce i kulturze opublikowała także w: „Tygodniku Powszechnym”, „Wiedzy i Życiu” i portalu tygodnika „Polityka”. Autorka „Historii sztuki dla dzieci i rodziców. Rozmowy z Kajtkiem”, „Duchów Singapuru”, „W cieniu sławy. Zapomniane rodzeństwa sławnych Polaków” a także książki „Smutek mamuta. Prawie wszystkie mity świata”.
Skomentuj