Był na wodzie w trakcie wojny w Wietnamie

Bronisław Krawiec – 40 lat spędził na morzu. Przygodę z pływaniem zaczął od marynarki wojennej służąc na okręcie ratowniczym oraz podwodnym. Specjalista od nawigacji i radioelektroniki. Był na wodzie w trakcie wojny w Wietnamie, kiedy w PRL-u kwitła polska żegluga i widział, jak tonie prom Heweliusz na Morzu Bałtyckim. Obecnie na emeryturze pracuje w dziale ochrony w Muzeum Narodowym w Szczecinie.

Panie Bronku, nie brakuje morskich przygód?

Chciałbym popłynąć w rejs do Japonii, Singapuru czy Chin, ale trzeba wreszcie nauczyć się nacieszyć życiem lądowym, domem i wnuczkami.

Kiedy myśli pan… statek.

Dla mnie, jak i dla każdego marynarza statek jest cudowną istotą, która walczy z wielkim zwierzem – żywiołem, falami, które go zalewają i potrafią tak go osaczać przez kilka tygodni. Bierze to na siebie, a my- załoga na nim egzystujemy. Bywało, że były takie sztormy, że siedzieliśmy w kapokach w messie i nawet nie było sensu ucieczki, bo w morzu byśmy przeżyli krótko – rekiny bym nam nogi poodgryzały. A zimna woda nie pozwoliłaby nam przeżyć.

A on trwał…

Dlatego wierzyłem w niego, jak w najlepszego przyjaciela, który nas utrzymuje. Statek to organizm – jednostka do przewozu ładunku, który obsługuje załoga, a który jednocześnie dźwiga potężną ilość ładunku i walczy z żywiołem.  

Kiedy zaczęła się pana pasja?

Zacząłem pływać w wieku 19 lat w 1965 roku. Wylądowałem w Ustce w Centrum Szkolenia Specjalistów Marynarki Wojennej, gdzie zdobyłem specjalność morską, jako radiotelegrafista. Uczyłem się alfabetu morsa, ratownictwa morskiego, by po pół roku znaleźć się w Gdyni na okręcie ratowniczym, gdzie stawiałem pierwsze kroki na morzu. W ramach szkolenia gasiliśmy niby płonące okręty, wypompowaliśmy wodę z kutrów rybackich, którym groziło utonięcie oraz udzielaliśmy im pomocy. W ramach szkoleń było dużo zajęć, które służą do ratowania życia na morzu zagrożonej jednostki przed zatopieniem.

Były to czasy, gdy Kaszubi zatapiali sobie złośliwie kutry na Helu czy w Juracie. Była między nimi rywalizacja: w łowieniu śledzi czy oddawaniu ich do lepszych spółdzielni zbytu. Często kutry do łowienia ryb prawie tonęły, więc nasi nurkowie musieli schodzić pod wodę, aby sprawdzić kadłub, a z kutra wypompować wodę, aby znów mogły pływać i łowić.

Po zakończeniu służby wojskowej, zaczął pan pływać statkami towarowymi na morzach i oceanach. Pewnie nie raz trafił pan w oku cyklonu?

Często pływałem po kontynencie Ameryki Południowej – zachodnie wybrzeże i wschodnie, a wcześniej daleki wschód, zaliczając porty Japonii i Indonezji. Uciekaliśmy mijając Afrykę na wysokości Indii –  unikając oka cyklonu. To trwało prawie tydzień.

Pływał pan też, mimo trwającej tam wojny do Wietnamu.

Pływałem wtedy w Polskich Liniach Oceanicznych, które obsługiwały praktycznie cały świat. Flota liczyła ponad 180 statków. To było w latach 70. i 80. Następnie w czasie zmiany systemu w 1998 roku, statki zostały sprzedane i do dziś armator jest bardzo zubożały i praktycznie ma tylko kilka statków. Ale wracając do przeszłości. Do Wietnamu pływaliśmy z towarem, bo wszystko się tam wiozło z Polski.

Ale w sklepach były pustki…

Woziliśmy całymi tonami, jako pomoc humanitarną dla Wietnamu: ciuchy, żarcie, maszyny, urządzenia techniczne. W Polsce nie było nic – na eksport wszystko. Nawet krew woziliśmy w statkowej chłodni.  Staliśmy w porcie w Wietnamie miesiąc czasu, by to wszystko rozładować.

Z czym wracaliście do Polski?

Z Wietnamu ładunku było niewiele, dlatego po drodze wstępowaliśmy po załadunek do Korei Północnej. Rządził tam wtedy Kim Ir Sen dziadek obecnego prezydenta. Z tegoż portu zabieraliśmy ładunek – rudy żelaza ok. 4 tys. ton.  

Nieźle zarabiała Polska dzięki żegludze…

Statek zarabiał w dewizach, które były cenne dla naszego kraju. Były to statki tzw. drobnicowce do ładunków drobnicowych. Jeśli chodzi o wielkość tonażu to Polska Żegluga Morska w Szczecinie była potentatem ładunków masowych.

Wracając do Wietnamu. Bezpiecznie było?

Bezpiecznie w czasie wojny nigdzie nie jest. Często przed jakimkolwiek nalotem bombowym były zrzucane ulotki z samolotu, która część będzie bombardowana – port czy inne części miast. Gdy było takie zagrożenie, że będzie bombardowany port i była wysoka woda to uciekaliśmy na redę. Jeśli był odpływ – statek leżał w bagnie, wtedy musieliśmy opuszczać statek i uciekać do centrum miasta do schronów.

Co najbardziej pana zaskoczyło w czasie rejsów?

W drodze na daleki wschód Kanał Sueski był zamknięty, dlatego statyki pływały dookoła Afryki – zawijać do takich portów jak Kapsztad, Elizabeth Durban. Stamtąd pobieraliśmy wodę, owoce i paliwo w dalszy rejs na daleki wschód. Afryka w tym czasie była  dużym szokiem, bo wypływaliśmy z szarej polskiej rzeczywistości z nastawieniem, że czeka nas tam smutek i bieda. A tam… wybuch kolorów, domy pięknie wymalowane, uśmiechnięci ludzie. To było szaleństwo, jak zeszliśmy do miasta. Pełne sklepy z niesamowitymi towarami.

Braliście w PRL- u na statek turystów wypływając z Polski?

Pływali z nami przede wszystkim naukowcy z Krakowa czy Wrocławia. Mieli do dyspozycji elegancko wyposażone kabiny. Najczęściej do Ameryki Południowej.  Pamiętam kilku naukowców z Akademii Rolniczej, który trudnili się zbieraniem motyli. Mieli ze sobą gabloty, siatki. Na miejscu brali kapelusiki i łapali motyle na lądzie. Potem opisywali, który gdzie był złowiony i jak wygląda. To była ich praca naukowa.

Kiedy zrezygnował pan z wypływania na daleki wschód, pływał pan na polskich promach. Gdy topił się w Bałtyku prom Heweliusz był pan niedaleko, prawda?

Tak. Byłem na innym promie. Odebraliśmy wiadomość o tonącym Heweliuszu. W dniu wypadku był bardzo silny sztorm. Na dolnym pokładzie Heweliusza  były wagony, a nad nimi na tzw. półce były samochody ciężarowe. Podczas silnego sztormu,  ładunek został przesunięty na jedną burtę i to spowodowało duży przechył i statek stracił pływalność. Kilka osób uratowało się na tratwie. Na drugi dzień przepływając obok Heweliusza – widzieliśmy go do góry dnem. Płakaliśmy, jak bobry i rzucaliśmy wieńce ze zniczami obok przy wyjącej syrenie okrętowej, co bardzo wzrusza i nie można powstrzymać łez. Oczy same płaczą. To strasznie smutne.

Reklama

Posted

in

by

Tags:

Comments

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Blog na WordPress.com.

%d blogerów lubi to: