Asha Ponikiewska: terapeutka, artystka, tancerka i choreografka. Od 20 lat mieszka w Indiach. Co ją szokuje, czego nie lubi i co Hindusi wiedzą o Polakach.
W młodości byłaś totalną fanką musicalu Metro. Pamiętam, że chodziłaś na spektakle, nazwijmy to skromnie… często.
Nie powiem ile razy widziałam Metro, ale to nie było normalne (śmiech). Może to dziwnie zabrzmi, ale musical ukształtował sposób w jaki patrzę na ludzi. To normalne, że książki, filmy czy spektakle, które oglądamy kształtują nasze postrzeganie świata. Po latach dotarło do mnie, że przekaz, jaki niosło Metro był świetny. Przecież to opowieść o odrzuconych przez świat komercyjny ludziach, którzy zebrali się razem i stworzyli coś fajnego. Odrzucenie może, paradoksalnie dać wielką moc!
Dlatego wyjechałaś do Indii? To dla wielu istny raj… Pamiętasz swój pierwszy pobyt?
(śmiech). Tata zabrał mnie ze sobą na konferencję, stwierdzając, że skoro studiuję Indologię to warto, żebym odwiedziła ten kraj. To był zupełnie inny pobyt od tego, jak wygląda teraz moje życie w Indiach, bo to był tydzień spędzony w 5 gwiazdkowym hotelu…
Wtedy postanowiłaś, że się tam przeprowadzasz?
Nie jestem osobą, która spontanicznie rzuca wszystko i gdzieś wyjeżdża. Po trzecim roku studiów w Polsce złożyłam wniosek o stypendium na wyjazd, by studiować dalej w Indiach. I już zostałam.
Dlaczego?
Chciałam się tam dalej kształcić. Poza tym od najmłodszych lat byłam przyzwyczajona do podróży. W szóstej klasie szkoły podstawowej mieszkałam przez rok w Algierii. Moja mama pracowała tam jako wykładowca. Ten wyjazd do kraju, gdzie była inna kultura, religia, język bardzo zmienił moje postrzeganie świata. Nauczyłam się, że porozumienie między ludźmi jest możliwe bez znajomości języka. Miałam tam wspaniałego przyjaciela – on nie mówił po angielsku, a ja nie znałam zbyt dobrze francuskiego ani arabskiego, ale razem się uczyliśmy na klatce schodowej historii. On siedział ze swoją książką, a ja ze swoją i pokazywaliśmy sobie obrazki. I to była fantastycznie funkcjonująca przyjaźń.
Co najbardziej zadziwia w Indiach?
Nie wiem czy to dobre słowo. Jestem osobą, która łatwo się przystosowuje. Skoro tak robią osoby mieszkające w Indiach, staje się to dla mnie normalne.
Kiedy uczyłam się tańca, zawsze na początku i końcu zajęć, trzeba było dotknąć stóp nauczycielki, w ramach szacunku. Często uczniowie studiujący taniec kathak, kiedy mówią imię swojego nauczyciela… dotykają ucha.
Moja nauczycielka tańca była osobą bardzo konserwatywną. Bardzo lubię chodzić w rozpuszczonych włosach, co jej się nie podobało. Jej zdaniem, tradycyjnie kobieta powinna mieć związane włosy. Chowałam się przed nią, gdy miałam ochotę mieć rozpuszczone. To było dziwaczne, gdy ma się 20 parę lat. (śmiech)
Mieszkasz teraz w Bangaluru, gdzie obecnie temperatury są letnie. Jak wspominasz zimę w Delhi?
Najgorsza pora roku. Temperatura spadała do ok. 5 stopni. Bez czapki, szalika i rękawiczek, nikt nie wychodził na zewnątrz. W Indiach nie ma centralnego ogrzewania, musiałam kupić piecyk typu dmuchawa. Mieszkałam w lokalu bez ciepłej wody. Wsadzałam do wiadra pełnego wody grzałkę, by ją ogrzać. Nie wspominam tego najlepiej….
Nie myślałaś, by wrócić do Polski?
Po śmierci obojga rodziców, zmienił mi się pogląd na hasło: dom. Choć może jakbym wróciła, to zaczęłabym tak myśleć? Nie wiem…
Żeby tak się stało potrzebowałabym mieć pracę i grono znajomych. Poczucie, że coś robię, jestem aktywna. To właśnie znaczy dla mnie: dom.
W Indiach zajmujesz się tańcem i choreografią.
Tak, mieliśmy już dwa spektakle, przed nami kolejne. Po dłuższej przerwie wróciłam do tworzenia choreografii i chyba wreszcie mam odwagę, by znów to robić.
Podobno jeździsz na próby… rowerem.
Bardzo dużo osób porusza się po mieście rowerami, ale są to przeważnie osoby, które nie stać na transport publiczny. Niektórzy znajomi uważają, że to dość ryzykowne dla kobiety. W Indiach na rowerach jeżdżą głównie mężczyźni. Miasta są ogromne, trzeba mieć siłę i wielu osobom to się zwyczajnie nie opłaca. Droga na zajęcia z tańca zajmuje mi w jedną stronę… godzinę.
Indie to kraj wielkości Europy!
Podróżowanie bywa trudne. Byłam pozytywnie zdziwiona, że w autobusach są miejsca przeznaczone tylko dla kobiet. Korzystam z tych siedzeń i bardzo mi to pasuje. W metrze jest osobny wagon dla pań.
Dlaczego?
W Indiach jest trochę mniej kobiet. Statystycznie jest 108 mężczyzn na 100 kobiet, więc nie to jakaś ogromna różnica, ale kobiety rzadziej wychodzą coś załatwić dalej od domu.
Panowie w północnych Indiach bywają namolni… oczywiście, nie każdy. W godzinach szczytu w komunikacji miejskiej przeważają mężczyźni. Panuje potworny tłok. Z tego powodu są miejsca na przodzie autobusu dla kobiet. Zasady są przestrzegane i jak ktoś je złamie, płaci karę.
Kilka lat temu były też osobne kolejki do bilety do kas dworcowych dla kobiet. Zdecydowanie krócej się w nich stało.
Kobiety nie podróżują?
Samodzielnie? Mało. Kiedy wyjeżdżają całą rodziną, zapewnieniem transportu, zajmuje się od lat mężczyzna. Mają wpojone od najmłodszych lat, że ich zadaniem jest wspieranie rodziny i rodziców, szczególnie finansowo. Nadal to oni głównie pracują i utrzymują rodzinę. Kobiety przeważnie zajmują się domem i dziećmi. To się w tej chwili zmienia. Coraz więcej młodych dziewczyn nie interesuje wychodzenie za mąż. Powoduje to spięcia, bo rodzice chcą wydać córkę czy ożenić syna. To jest zdecydowana różnica między Indiami, a resztą świata. Nie zapomina się o rodzinie. Wykształcony potomek w mieście, wspiera pozostałych w mniejszych miejscowościach, członków familii.
Ojej…
Oczywiście Indie są progresywne, ale i konserwatywne. Zresztą wszystko zależy od stanu, w którym mieszkasz i pokolenia. Indie nie są jak się często sądzi w Polsce albo bardzo biedne albo bogate ze względu na rozwój biznesów IT. To niezwykle różnorodny kraj.
Co w Indiach wiedzą o Polsce?
Znają Lewandowskiego (śmiech). Starsze pokolenie kojarzy Lecha Wałęsę. Ludzie związani z kulturą i sztuką są wielkimi fanami kina Krzysztofa Kieślowskiego.
Jak się ubierasz? Nadal nosisz sari?
Tak, ale odkąd mieszkam w Bangaluru noszę bluzki bez rękawów i ubieram się bardziej swobodnie. Nie mogłabym pozwolić sobie na to w Delhi, które jest bardzo konserwatywnym stanem.
Dużo osób podróżuje do Indii by się odnaleźć…
(śmiech). Odnaleźć się duchowo można wszędzie. Będąc w Polsce, Niemczech, Czechach czy Indiach. Znaczenie ma na jakim etapie życia się znajdujesz. Odpowiem krótko: spiritual bypass, czyli myślimy o duchowości w celu uniknięcia lub uniknięcia nierozwiązanych problemów emocjonalnych, ran psychicznych i niedokończonych zadań rozwojowych. Tak jest na całym świecie. Indie są materialistyczne. Na kursach jogi w Indiach 99 procent to Europejczycy. Hindusi ciężko pracują, by móc wykształcić swoje dzieci. To kosztuje majątek… Oczywiście medytują, ale to nie jest związane z żądną religią. To samo zdrowie! Medytacja obniża ciśnienie, zauważasz swój oddech i czujesz się lepiej. Czy może być coś naturalniejszego?
Edukacja w Indiach szokuje…
Tak, bardzo przykro mi o tym mówić. Chodziłam do szkoły podstawowej w Polsce i miałam kontakt z dziećmi z różnych warstw społecznych. Poprzez to się rozwijasz, uczysz życia w społeczeństwie. W Indiach dzieciaki z biednych rodzin, nie mają na to szans. Mogą sobie pozwolić na chodzenie do szkół państwowych, darmowych, gdzie edukacja jest na najniższym poziomie. W płatnych jednostkach nauka prowadzona jest równolegle w języku angielskim. Dlatego tak trudno jest się wydostać w Indiach z biedy. Nawet jak w domu takiego malucha pracuje ojciec czy starszy brat, często całe pensje przeznaczane są na używki. To jest problem wśród wielu ubogich rodzin w Indiach.
Ważne są dla ciebie słowa, które powiedziała kiedyś tancerka, która m.in. walczyła o prawa zwierząt: Rukmini Devi Arundale: Bóg mieszka na wysokiej górze i są różne drogi, które prowadzą na szczyt, ale cel jest ten sam… Ważne jest dla ciebie określenie się w co wierzysz?
Jest mi wszystko jedno czy pójdę do kościoła czy świątyni, bo i tak nie chodzę nigdzie. Nie mam takiej potrzeby. Nie wierzę w Boga takiego osobowego, ważne jest bycie dobrym człowiekiem i pomaganie ludziom w znalezieniu dobra w sobie.
Co ci pozwala zachować równowagę?
Nie zmuszam się do pewnych rzeczy. Nie mówię sobie: chcę być człowiekiem, który nie będzie się złościł – bo wtedy jestem jeszcze bardziej sfrustrowana. Ważne jest, by zaakceptować to, że nie jest się ideałem, że często jesteśmy zazdrośni, czegoś nie wiemy, jesteśmy źli czy zranieni. Dajmy sobie pozwolenie na to i zaakceptujmy to.
I powoli…
Tak jest w życiu, że wszystkie zmiany nie mogą odbywać się naraz tylko krok po kroku. Ostatnio jestem z siebie bardzo dumna, bo zaczęłam robić swój własny płyn do mycia naczyń, który działa: z cytryny, soli i octu. Ale jeszcze dziesięć lat temu kupowałam chiński makaron z warzywami i to jadłam. W tej chwili nie wyobrażam sobie tego. Jem to, co ugotuję! Patrzę na opakowania produktów, mięsa nie jem od 12 roku życia. Staram się wiedzieć, na czym polegają problemy związane ze środowiskiem i próbuję jak najmniej szkodzić.
Skomentuj